Warsztaty Ikony Radecznica 2008 Siedząc przy stołach, wspinają się po siedmiu stopniach na górę Tabor. Malują to, czego nie da się namalować. Uczą się piękna. Kreska po kresce.
Światłoczuli

2008-08-01 Marcin Jakimowicz, zdjęcia Józef Wolny GN 31/2008


Pi­sa­nie ikon to nie ma­cha­nie pędz­lem – opo­wia­da o. Cy­prian Moryc, ber­nar­dyn – to szko­ła kon­tem­pla­cji. Oto­czo­ny jest wia­nusz­kiem mło­dych ludzi. Przy­je­cha­li na re­ko­lek­cje lu­bel­skiej wspól­no­ty "Jezus żyje wśród stu­den­tów", spo­rej cha­ry­zma­tycz­nej grupy, która co ty­dzień za­peł­nia aulę Uni­wer­sy­te­tu im. Marii Cu­rie-Skło­dow­skiej. W ubie­głym roku pi­sa­li­śmy o re­ko­lek­cjach, na któ­rych mło­dzi wiel­bi­li Boga tań­cem. Nie­daw­no od­kry­li nowy cha­ry­zmat.

Przez sie­dem dni uczą się pi­sa­nia ikon. Dla­cze­go piszą, a nie ma­lu­ją? – spyta ktoś, udo­wad­nia­jąc, że to zwy­kła kalka ję­zy­ko­wa (pisat’ po ro­syj­sku to ma­lo­wać). Ikona to trak­tat teo­lo­gicz­ny. Ważny jest każdy szcze­gół. We­dług pra­wo­sław­ne­go teo­lo­ga Pawła Flo­reń­skie­go, sie­dem eta­pów pi­sa­nia ikony od­po­wia­da sied­miu dniom stwo­rze­nia świa­ta. Ru­szy­li­śmy drogą ikony. Krok po kroku, kre­ska po kre­sce…

Dzień pierw­szy: Błysk

Oj­ciec Cy­prian: – Ma­lu­je­my tylko na drew­nie po­kry­tym za­pra­wą kre­do­wą. Twar­da jak mur deska ma od­po­wia­dać trwa­ło­ści i nie­zmien­no­ści teo­lo­gii. Pseu­do­iko­ny ma­lo­wa­ne na płót­nie to sym­bol teo­lo­gii zmien­nej, li­be­ral­nej, nie­trwa­łej. Przy­go­to­wu­je­my kre­do­wo-kle­jo­wy pod­kład. Jest biały jak ścia­na. Ma roz­świe­tlać, wzmac­niać barwy. Ikona ma być świa­tłem. Pierw­szy etap to błysk, me­dy­ta­cja nad sło­wa­mi: "Niech się sta­nie świa­tłość", kon­tem­pla­cja świa­tła łaski stwór­czej. Na­kła­da­my na deskę złoto. Ikona ma pro­mie­nio­wać. My znamy czę­sto wie­ko­we wi­ze­run­ki. Ciem­ne, przy­dy­mio­ne. Ale i one mają mi­stycz­ne zna­cze­nie. Ke­no­za ikony od­po­wia­da wy­nisz­cze­niu Je­zu­sa. Spę­ka­nia, pa­ty­na, ciem­nie­ją­ce barwy – to wszyst­ko jest sym­bo­licz­ne. Taka stara ikona na­bie­ra bla­sku przy ka­gan­kach i świe­cach. Roz­świe­tla ją mo­dli­twa wier­nych.
Za okna­mi leje. Ciem­ną aulę klasz­to­ru ber­nar­dy­nów w Ra­decz­ni­cy na Roz­to­czu roz­świe­tla mo­dli­twa mło­dych. Czy­ta­ją gło­śno słowa Bi­blii, które ich po­ru­szy­ły: "Eliasz pro­rok jak ogień", "Jego słowo pło­nę­ło jak po­chod­nia". Zaraz będą ma­lo­wa­li po­stać pro­ro­ka. Od kilku dni piszą ikonę Prze­mie­nie­nia Pań­skie­go. – To pierw­sza ikona, którą po­win­no się na­pi­sać – prze­ko­nu­je o. Cy­prian. – Po to, by na­peł­nić się świa­tłem Ta­bo­ru. Przed pierw­szym ru­chem pędz­la mło­dzi wsta­ją, by zmó­wić tra­dy­cyj­ną mo­dli­twę iko­no­gra­fa: "O Panie wszyst­kie­go, co ist­nie­je, Ty oświe­ci­łeś apo­sto­ła i ewangeli­stę Łu­ka­sza Du­chem Świę­tym, po­zwa­la­jąc mu na­ma­lo­wać swą Przenaj­świętszą Matkę, trzy­ma­ją­cą Cię w ra­mio­nach i mó­wią­cą: Łaska Tego, który się ze mnie na­ro­dził, spły­nę­ła na cały świat". Mogą już za­mo­czyć pędz­le w far­bie.

Dzień drugi: Góry ska­czą

Oj­ciec Cy­prian: – Drugi etap to góry, skały, kra­jo­braz. Splen­dor stwo­rze­nia, wspa­nia­łość świa­ta, kon­tem­pla­cja Bo­skich dzieł. Góry są pełne eks­cy­ta­cji. Są nie­spo­koj­ne, dy­na­micz­ne, pełne ka­skad, usko­ków. Zie­mia jest po­ru­szo­na jak za­czyn w cie­ście. Gdy Izra­el wy­cho­dził z Egip­tu "góry ska­ka­ły jak ba­ra­ny, a pa­gór­ki jak ja­gnię­ta". To widać na iko­nach. Świat jest dobry, czy­sty, stwo­rzo­ny przez Boga. Góry się­ga­ją nieba.
Za oknem ki­lo­me­try zie­lo­nych pól i lasów Roz­to­cza. Czy po­dob­ne re­ko­lek­cje mo­gły­by odbyć się w po­nu­rym bloku na sza­rym blo­ko­wi­sku? Chyba nie… Wedle tra­dy­cji, tu, w Ra­decz­ni­cy, w 1664 roku ob­ja­wił się św. An­to­ni. Zo­ba­czył go Szy­mon Tkacz. Czemu ob­ja­wił się wła­śnie jemu? – Może nie miał ni­ko­go in­ne­go pod ręką? – fi­lu­ter­nie uśmie­cha się za­kry­stian, brat Zdzi­sław. Obok miej­sca ob­ja­wie­nia ber­nar­dy­ni zbu­do­wa­li klasz­tor. Brat Zdzi­sław po­ka­zu­je całe pęki li­stów z po­dzię­ko­wa­nia­mi za wy­słu­cha­ne proś­by. Naj­więk­sze tłumy walą do klasz­to­ru 13 czerw­ca, na od­pust św. An­to­nie­go. Roz­da­je się tu wów­czas pra­wie 20 tys. Ko­mu­nii św. Zjeż­dża­my na pod­mo­kłe łąki pod klasz­to­rem. – Musi tu być sporo ko­ma­rów? – pytam brata za­kry­stia­na. – Ale one wszyst­kie są szcze­pio­ne, ob­rącz­ko­wa­ne, tak że żaden pro­blem…

Dzień trze­ci: Na­masz­cze­ni

Oj­ciec Cy­prian: – Nie przy­wią­zu­je­my już wagi do szat. To dla nas zwy­kłe fa­ta­łasz­ki. Tym­cza­sem na iko­nie mają ogrom­ne zna­cze­nie. Trze­cie­go dnia ma­lu­je­my ca­łu­ny, tka­ni­ny, prze­pa­ski, za­sło­ny. Po­cząt­kiem kon­tem­pla­cji tego te­ma­tu jest za­sło­na Świę­te­go Świę­tych w Świą­ty­ni Je­ro­zo­lim­skiej, miej­sce prze­by­wa­nia Chwa­ły Bożej. Za­sło­na, która przedar­ła się na pół w chwi­li śmier­ci Je­zu­sa. Czy­ta­my sta­ro­te­sta­men­tal­ne de­ta­licz­ne opisy bu­do­wy Na­mio­tu Spo­tka­nia. Bóg wy­bie­ra do tego kon­kret­ne osoby. Ci lu­dzie są na­masz­cze­ni, kie­ru­ją się Jego wizją. Wie­dzą, czego chce Bóg. Zo­bacz­my jak ważne są płasz­cze pro­ro­ków. Eliasz na­kła­da płaszcz na Eli­ze­usza, gdy go po­wo­łu­je. Eli­ze­usz ude­rza w morze płasz­czem, a ono się roz­stę­pu­je. Ewan­ge­lia opi­su­je ludzi, któ­rzy ko­niecz­nie chcie­li do­tknąć choć frędz­li Je­zu­so­we­go płasz­cza. Jest tu­ni­ka Je­zu­sa: tkana od góry do dołu, nie szyta. Płót­na, które Piotr i Jan widzą w pu­stym gro­bie, de­cy­du­ją o ich wie­rze. Całun zwi­nię­ty osob­no, w innym miej­scu. Kon­tem­pla­cja tych bi­blij­nych tek­stów pro­wa­dzi do za­wo­ła­nia św. Pawła, by przy­oblec się w Chry­stu­sa. W zbro­ję Bożą: mi­łość, po­ko­rę, pan­cerz wiary, hełm na­dziei, buty gło­sze­nia Ewan­ge­lii. W iko­nie nie ma ni­cze­go przy­pad­ko­we­go. Paweł Flo­reń­ski po samym ukła­dzie fał­dów po­tra­fił od­czy­tać, w ja­kiej epoce pi­sa­no ikonę. Czy była wojna, czy pokój…

Na ko­ry­ta­rzu za­cze­piam Prze­mka, stu­den­ta hi­sto­rii. Skąd po­mysł, by cha­ry­zma­tycz­na wspól­no­ta za­ję­ła się pi­sa­niem ikon? – To bar­dzo oso­bi­sta hi­sto­ria – opo­wia­da. – Ikony to­wa­rzy­szy­ły na­szym spo­tka­niom od dawna. W cza­sie mo­dlitw wy­świe­tla­li­śmy z rzut­ni­ka Ana­sta­sis, ikonę Zmar­twych­wsta­nia. Dla­cze­go zo­sta­łem li­de­rem dia­ko­nii pi­sa­nia ikon? To było uczcze­nie mo­je­go spo­tka­nia z Chry­stu­sem. Spo­tka­łem Go do­kład­nie 6 sierp­nia. Po dwóch la­tach, 6 sierp­nia, przy­szedł mi do głowy po­mysł, by uwiel­bić Boga pi­sa­niem ikon. Zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy już nawet wspól­no­to­wą wy­sta­wę. Śpie­wał chór z ka­te­dry pra­wo­sław­nej. Byli po­zy­tyw­nie za­dzi­wie­ni. Pierw­szą ikoną, którą na­pi­sa­łem, był "Jezus, Świę­ta Cisza", "Bło­gie Mil­cze­nie" – do­po­wia­da Prze­mek. – Jest na niej przed­sta­wio­ny Chry­stus jako anioł. Noc. Bóg, który mil­czy. To od­po­wiedź na od­wiecz­ne py­ta­nie: Gdzie był Bóg? On jest. Może i mil­czy, ale jest!

Dzień czwar­ty: Wszy­scy je­ste­śmy Chry­stu­sa­mi

Oj­ciec Cy­prian: – Od szat prze­cho­dzi­my do atry­bu­tów świę­te­go. Są różne ka­te­go­rie świę­tych, różne drogi świę­to­ści. Osoby na iko­nach po­win­ny mieć twarz Chry­stu­sa. Cechy in­dy­wi­du­al­ne są wy­ci­sza­ne, bo isto­tą jest kon­tem­pla­cja Bo­skie­go Ob­li­cza. Po­nie­waż lu­dzie na wi­ze­run­kach mają twa­rze po­dob­ne do Je­zu­sa, od­róż­nia się ich po atry­bu­tach. Mę­czen­ni­cy trzy­ma­ją palmy, asce­ci krzyż czy zwój Pisma, kwa­dra­to­we nimby do­ty­czą ludzi spor­tre­to­wa­nych za życia (np. ce­sa­rzy). Moj­żesz trzy­ma ta­bli­ce przy­ka­zań, Eliasz pło­ną­cy miecz. Jan Chrzci­ciel wska­zu­je na ba­ran­ka lub przy­ci­ska­jąc palec do ust, na­ka­zu­je mil­cze­nie pu­sty­ni.

Oj­ciec Cy­prian czyta po­chy­lo­nym nad de­ska­mi mło­dym roz­wa­ża­nia Gri­go­ri­ja Kruga, o któ­rym ma­wia­no, że jest "ostat­nim współ­cze­snym ma­la­rzem ikon". "Szczyt Ta­bo­ru za­la­ła ema­na­cja Bo­skie­go świa­tła, nie­wy­po­wie­dzia­na chwa­ła Bó­stwa. Tym wy­le­wem świa­tła prze­peł­nio­na jest także ikona Prze­mie­nie­nia. Jej po­wierzch­nia staje się jakby świa­tło­czu­ła". Mło­dzi słu­cha­ją. Hm... jaki kolor ma mieć płaszcz Elia­sza? – Czer­wo­ny, żywy. To pro­rok jak ogień – rzuca Tomek, ma­riań­ski kle­ryk. – Ikona jest tra­dy­cją Ko­ścio­ła jesz­cze sprzed po­dzia­łu na Rzym i Bi­zan­cjum – przy­po­mi­na stu­den­tom o. Moryc. – To pra­wo­sła­wie pie­lę­gno­wa­ło tę tra­dy­cję, ale ikony pisać mogą i ka­to­li­cy.

Pod­czas za­bo­rów car za­mknął klasz­tor w Ra­decz­ni­cy, a na jego miej­scu utwo­rzył pra­wo­sław­ny mo­na­ster. Mo­dli­ło się w nim 80 mni­szek. Pi­sa­ły ikony. Po 150 la­tach nad de­ska­mi po­chy­la­ją się mło­dzi ka­to­li­cy. Szep­czą mo­dli­twę: Panie Jezu Chry­ste, zmi­łuj się nade mną.

Dzień piąty: Okna duszy

Oj­ciec Cy­prian: – Twa­rze na iko­nach są wy­płu­ka­ne ze zmy­sło­wo­ści. To lu­dzie prze­mie­nie­ni, na­peł­nie­ni świa­tłem. Nigdy nie ma­lu­je­my ich z pro­fi­lu. Świę­ci mają na nas pa­trzeć. Oczy są okna­mi duszy. Jak ma­lo­wać twarz? Naj­pierw na­kła­da się ciem­ny pod­kład (san­kir): oliw­ko­wy, sza­ro­błę­kit­ny albo zie­lon­ka­wy, jak na Ukra­inie. Czer­wo­ną kre­ską za­zna­cza­my rysy twa­rzy. Póź­niej stop­nio­wo roz­świe­tla­my twa­rze, wy­do­by­wa­my je z mroku. Na iko­nach nie ma świa­tła z ze­wnątrz. Pro­mie­niu­je ono z wnę­trza po­sta­ci. – Czy wszyst­kie osoby na re­ko­lek­cjach są zwią­za­ne z Ko­ścio­łem? – pytam. – Tak. Ikony nie może pisać ate­ista – uśmie­cha się o. Cy­prian. Pi­sa­nie ikony jest owo­cem oso­bi­ste­go do­świad­cze­nia. "Kto nie zo­ba­czył Boga, nie może mówić o Nim" – wołał Ewa­griusz z Pontu. Nie wolno było pisać ikony bez zgody prze­ło­żo­nych. Pi­sa­niu to­wa­rzy­szył post, czu­wa­nia nocne, stu­dium Słowa. By na­pi­sać ikonę, trze­ba mieć we­wnętrz­ne do­świad­cze­nie. Nie można być wi­dzem, re­por­te­rem. Punk­tem wyj­ścia jest kon­tem­pla­cja. Wielu pi­szą­cych ikony prze­cho­dzi "drogę ikony": od cha­osu do ko­smo­su. Świa­tło wy­pa­la mrok ich życia. O jakim Bogu chcą opo­wie­dzieć pędz­lem?

Dzień szó­sty: Idzie niebo ciem­ną nocą

Oj­ciec Cy­prian: – Iko­no­graf po­słu­gu­je się wzor­cem, kalką. Ob­ry­so­wu­je ostrym ryl­cem kon­tu­ry po­sta­ci. Kon­tur za­cie­ra się w cza­sie na­kła­da­nia farb, więc w przed­ostat­nim eta­pie do­po­wia­da się go, pod­kre­śla. Ciem­nym brą­zem, fio­le­tem, cza­sem czer­wie­nią. Przede mną kilka na­ma­lo­wa­nych do po­ło­wy ikon. Po­sta­ci nie mają jesz­cze twa­rzy. Schną. Wokół Je­zu­sa na górze Tabor trzy kręgi pro­mie­ni. Im bli­żej Chry­stu­sa, tym… ciem­niej­sze. Błę­kit prze­cho­dzi w gra­nat. Im bli­żej Boga, tym ciem­niej. Przy­po­mi­na mi się ko­ły­san­ka, którą śpie­wam dzie­ciom: Idzie niebo ciem­ną nocą. Niebo przy­cho­dzi. Nocą.

Dzień siód­my: Wszyst­ko jasne

Oj­ciec Cy­prian: – Za­czy­na­li­śmy od świa­tła łaski stwór­czej, a koń­czy­my na świe­tle łaski prze­bó­stwia­ją­cej. Wy­ra­ża­ne jest ono przez cie­niut­kie kre­secz­ki, ma­lo­wa­ne zło­tem. To Boska ener­gia, łaska Ducha Świę­te­go, która prze­bó­stwia czło­wie­ka. Złota asy­sta prze­mie­nia nie tylko twarz ludzi, ale i całą przy­ro­dę. Złote kre­secz­ki po­ja­wia­ją się na ska­łach, drze­wach. Nowe stwo­rze­nie zo­sta­je przy­oble­czo­ne w zbro­ję świa­tła. Ostat­ni ruch nie na­le­żał już do ar­ty­sty, ale do bi­sku­pa albo prze­ło­żo­ne­go. To on pod­pi­sy­wał ikony, two­rzył ja­skra­wo­czer­wo­ne de­ko­ra­cyj­ne na­pi­sy. To był ro­dzaj im­pri­ma­tur, ikona bez tych pod­pi­sów nie była ka­no­nicz­na.
Za­kon­nik czyta wspo­mnie­nia Mi­ko­ła­ja Mo­to­wi­ło­wa: Se­ra­fin z Sa­ro­wa chwy­cił mnie mocno za ra­mio­na i po­wie­dział: Teraz je­ste­śmy obaj w Duchu Bożym! Dla­cze­go pan na mnie nie pa­trzy? – Nie mogę, ojcze, pa­trzeć, bo z oczu ojca pa­da­ją bły­ska­wi­ce. Twarz ojca stała się ja­śniej­sza od słoń­ca, oczy bolą mnie od bla­sku! – Nie bój się, po­boż­ny bra­cie! Pan stał się tak samo świe­tli­sty jak i ja. Teraz pan jest też w pełni Ducha Bo­że­go. Wszyst­ko jasne. Cho­dzi wła­śnie o takie świa­tło. Tylko jak je na­ma­lo­wać? "Praw­dzi­wy cel życia chrze­ści­jań­skie­go po­le­ga na osią­ga­niu Świę­te­go Ducha Bo­że­go" – przy­po­mi­na Se­ra­fin z Sa­ro­wa. Koń­czy się dzień. Mło­dzi ad­o­ru­ją przez go­dzi­nę Naj­święt­szy Sa­kra­ment. Ko­ściół tonie w mroku. Mon­stran­cja błysz­czy oświe­tlo­na pło­my­ka­mi świec. "Cześć od­da­wa­ną iko­nom po­rów­nać można do go­re­ją­cej świe­cy, któ­rej pło­mień nigdy nie ga­śnie" – pisze Krug. W ko­ście­le cisza jak ma­kiem za­siał. Sły­chać brzę­cze­nie muchy i spo­koj­ne od­de­chy mło­dych. Klę­czą. Zdo­by­wa­ją Ducha Świę­te­go.