Michał

Nawet po pewnym czasie bycia we Wspólnocie wydawało mi się że gdy odejdę to sam sobie już poradzę… wiem teraz jak bardzo się myliłem. Porusza mnie pewne żydowskie opowiadanie o kobiecie która po śmierci bliskiej osoby przestała przychodzić do synagogi na modlitwę twierdząc, że sama może się modlić. Rabin, który przyszedł zachęcić ją do powrotu rozsunął tylko rozżarzone węgle w piecu- tak, że każdy leżał sam, wtedy zaczęły przygasać… Dla mnie Wspólnota jest takim „piecem” który rozpala we mnie wiarę, gdy sam „przygasam”. Jeszcze 4 lata temu żyłem w przekonaniu, że nikt mi nie jest potrzebny w życiu, że wszystko zależy ode mnie, że sam muszę sobie radzić. Byłem przekonany, że zbudowany przeze mnie system wartości i przekonań już się nie zmieni, powtarzałem nawet że „ja już się nie zmienię”, że „zawsze taki będę, zawsze będę miał długie włosy, będę słuchał takiej, a nie innej muzyki”. Jednak było coś czego nie umiałem sobie wytłumaczyć- pustka i tęsknota za czymś lub za kimś, która prowokowała do szukania sensu i celu życia. Wiedziałem, że czegoś mi bardzo brakuje, ale nie miałem pojęcia co to takiego i gdzie tego mam szukać. Próby wypełnienia tej pustki „dobrami” ziemskimi dawały marny i krótkotrwały efekt, po prostu przynosiły rozczarowanie. W pewnym momencie poziom rozczarowania i zniechęcenia był tak duży, że dałem się namówić na wyjazd na rekolekcje (wtedy tak bardzo tajemnicze dla mnie słowo). To był moment przełomowy w moim życiu. Usłyszałem tam, że Jezus mnie tak kocha, że umarł też i za mnie – pierwszy raz mnie to tak bardzo uderzyło. Powoli zacząłem sobie uświadamiać, że tę pustkę może wypełnić tylko On – Bóg Ojciec. Nie rozumiałem, co się dzieje we mnie. Zresztą nie wiele też rozumiałem, co się dzieje na około. Wydawało mi się, że Nie umiałem się modlić… Wiec jedyne co robiłem to… byłem… nic więcej. Tak było też przez pewien czas, gdy przychodziłem na spotkania Wspólnoty. Dopiero dużo później zrozumiałem że pomimo mojej małej wiary, braku siły i umiejętności modlitwy to właśnie osoby ze Wspólnoty niosły mnie jak paralityka swoją modlitwą, swoją wiarą i świadectwem do Jezusa i dzięki tej modlitwie wytrwałem. Dziś dostrzegam wielką siłę wspólnej modlitwy, uwielbienia, świętowania.
Nawet po pewnym czasie bycia we Wspólnocie wydawało mi się że gdy odejdę to sam sobie już poradzę… wiem teraz jak bardzo się myliłem. Porusza mnie pewne żydowskie opowiadanie o kobiecie która po śmierci bliskiej osoby przestała przychodzić do synagogi na modlitwę twierdząc, że sama może się modlić. Rabin, który przyszedł zachęcić ją do powrotu rozsunął tylko rozżarzone węgle w piecu- tak, że każdy leżał sam, wtedy zaczęły przygasać… Dla mnie Wspólnota jest takim „piecem” który rozpala we mnie wiarę, gdy sam „przygasam”. Gdy jest mi trudno, to modlitwa braci i sióstr mnie niesie.
Zmieniła się też moja hierarchia wartości- teraz wiem, że Jezus jest jedynym i prawdziwym Bogiem i On jest najważniejszy. W podążaniu za tą prawdą pomaga mi codzienne rozważanie Słowa Bożego, którego również nauczyłem się w Odnowie. Dzięki uroczystym Liturgiom zacząłem dostrzegać wagę Mszy Świętej. Poznałem też różne formy modlitwy: adorację Najświętszego Sakramentu, pisanie i adoracę Ikon, śpiew i tańce izraelskie, które są dla mnie ważną formą uwielbienia Boga.
Ważna dla mnie jest duchowa formacja (oparta m.in. na nauczaniach doktorów Kościoła Katolickiego), która uzdrawia spojrzenie na wiarę oraz na otaczający mnie świat.
Święty Augustyn napisał że „Miłość porusza się na dwóch nogach: jedną z nich jest miłość do Boga, drugą do ludzi. Rób wszystko, żebyś nie kuśtykał, ale biegnij na obu, aż do samego Boga.” Właśnie we Wspólnocie uczę się jak nie kuśtykać, tylko biec do Boga Ojca.
Amen+