Alicja

To wszystko, czego się nauczyłam we Wspólnocie, przekazywałam dzieciom, młodzieży i dorosłym w różnych krajach za oceanem. Tańce Izraela, z darami, różne formy modlitwy, grupy tożsamościowe, a przede wszystkim pełnia radości, która rozkwitła we mnie, kiedy byłam przez ten (tylko) rok we Wspólnocie, sprawiły, że ten pobyt tam był taki, a nie inny. Po powrocie z Boliwii, miałam różne ‘opcje’ na życie. Jedne z prostszych i finansowo ‘korzystniejszych’ dotyczyły pracy w Niemczech w moim zawodzie lub w Krakowie, co prawda nie w szkole, tylko w firmie, byłoby „zawsze bliżej rodzinnego domu”- jak słyszałam. Ale myślałam: „Co mi po pieniądzach, gdybym się zdecydowała na pracę w Niemczech, kiedy moje serce by tam umierało”?...- po roku mieszkania tam, wiedziałam, co to znaczy… Pogoń za pieniądzem i różnymi używkami, nielojalność, zdrady, fałsz, nie chciałam nawet na to patrzeć!
Jeszcze spoglądając na szczyty przepięknych Andów pytałam Pana Boga, jaka jest Jego dalsza wola wobec mojego życia. I długo rozeznawałam to, czy „wracać” do Lublina, czy nie, tym bardziej, że dość mocno się zapierałam wcześniej, że do Lublina nie wrócę. To miasto miało być dla mnie tylko okresem przejściowym w zdobywaniu wykształcenia.
Ale jako, że „nie jako ja chcę”, nasłuchując co też Pan mi powie, czego On chce, prosiłam, żeby mi pokazał, jak On to widzi. I dostawałam zapewnienia ze szkoły językowej, gdzie wcześniej uczyłam, że oni chcą, żebym wróciła tam do pracy, że pytają o mnie, a ja też bardzo lubiłam tam pracować. Potem dowiedziałam się, że otwierają nowy kierunek na uczelni, także mogłabym zdobyć uprawnienia do nauczania drugiego języka obcego, co było moim marzeniem od dziecka. Ostateczną decyzję podjęłam w małym kościele w Ekwadorze, będąc przed Najświętszym Sakramentem (jedna z nielicznych chwil na tamtym kontynencie), zrozumiałam, że najważniejsze dla mnie przy tej decyzji było motywowanie się tym bogactwem, które jest we Wspólnocie; tym, że to właśnie w tej Wspólnocie, przed którą „uciekałam” dwa lata, poznałam żyjącego Jezusa!!! I że nie chcę już inaczej!
To właśnie przyprowadzona w końcu do tej Wspólnoty, gdy zbiegły się niesamowicie różne wydarzenia, jak zobaczyłam Tańce Izraela, to pamiętam, że byłam tak zachwycona, że już nie chciałam odejść. I już nie chciałam „uciekać”, jak wcześniej; już się nie bałam, że to jakaś sekta, nie przychodziłam tylko na spotkanie uwielbienia po to, by nagrać piosenki na mp3 (bo tak świetnie grali na gitarze), a potem zniknąć; nie myślałam, że to ‘banda hipokrytów’, jak ktoś miał spoczynek w Duchu Świętym (-a ja nie wiedziałam, co to jest) i nikt nie reagował, tylko dalej śpiewali; chciałam sama się włączyć w modlitwę charyzmatyczną. A to wszystko zmieniło się właśnie od Tańców Izraela. Duch Święty miał swój sposób też na mnie.
Tylko w tamtym czasie mogłam być w diakonii przez miesiąc, gdyż wyjeżdżałam za granicę i nie było mnie przez rok, ale cały czas brzmiały mi Tańce Izraela w sercu. W nocy, w dzień, ciągle słyszałam tę muzykę… Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, jak tylko słyszałam te melodie… Potem na V roku studiów, kiedy skończyło się stypendium w Niemczech, z ogromną radością i wytęsknieniem mogłam się oddać tej posłudze. Była w tym ogromna radość i coś, czego nie potrafię opisać…Przed każdym tańcem z darami, cała drżałam, i na pewno nie z zimna; bardzo głęboko to przeżywałam. To była świadomość serca, że zaraz zacznie się Ofiarowanie, że Jezus przez ręce Kapłana przemieni niedługo chleb i wino w swoje Ciało i Krew, i że ja w uwielbieniu i swej małości mogę zbliżyć się przed tym do ołtarza oddając Mu wszystko... Gdy podczas modlitwy o Wylanie Darów Ducha Świętego, dostałam potwierdzenie, że Jezusowi bardzo miły jest ten Taniec, moja radość rozpierała mi serce. Dlatego wykorzystywałam, jak się dało, wszelkie możliwości tej formy modlitwy. I bolało mnie, jak tego Tańca było mało. Albo, gdy nie mogłam tańczyć, bo były jakieś podziały na grupy; może to dziwnie brzmi, ale mnie to naprawdę bolało. Czasem wolałam wyjść i nie widzieć, nie słyszeć Tej muzyki, niż stać i patrzeć.. Radość, jedność, wzajemna pomoc, jakie były w diakonii, sprawiały, że chciało się jeszcze bardziej rozwijać i tłumaczyć z hebrajskiego przez ludzi w Izraelu nieznane Tańce, po to, by wiedzieć, co dany taniec znaczy, jaka jest symbolika, by lepiej służyć.
To wszystko też wykorzystałam później w Ameryce Południowej, w różnych krajach, gdzie posługiwałam przekazując w ten prosty i inny niż zwykle sposób prawdy ewangeliczne.
To właśnie przez to, jak Jezus działał przez ludzi we wspólnocie (dziękuję), utwierdzałam się, że decyzja wyjazdu na misje, która zapadła we mnie zanim jeszcze dotarłam do wspólnoty, była tą właściwą. A już w momencie krytycznym, przed samym wyjazdem, kiedy rodzina próbowała mnie od tego odwieźć, przez proroctwa, byłam pewna, że ta droga jest na pewno słuszna.
To wszystko, czego się nauczyłam we Wspólnocie, przekazywałam dzieciom, młodzieży i dorosłym w różnych krajach za oceanem. Tańce Izraela, z darami, różne formy modlitwy, grupy tożsamościowe, a przede wszystkim pełnia radości, która rozkwitła we mnie, kiedy byłam przez ten (tylko) rok we Wspólnocie, sprawiły, że ten pobyt tam był taki, a nie inny.
Nieraz się mnie dzieci czy dorośli tam pytali: „Skąd w señoricie tyle tego życia”? Skąd to znam? A właśnie z tego, jak Jezus przemieniał moje serce, zwłaszcza właśnie we Wspólnocie! Dopiero będąc we Wspólnocie kupiłam Pismo Święte i ciągle się nawracam.
I jestem pewna, że gdyby nie to, że Duch Święty poprzez różne wydarzenia i koleżankę przyprowadził mnie do tej Wspólnoty, to mój pobyt w A.Południowej nie byłby taki pełny! Nie ma to, jak dzieci z dżungli tańczące „Hine ma tov” lub „Taniec walki”- w wersji chrześcijańskiej:)
Dlatego zdecydowałam, że wracam do Lublina, bo chcę dalej tej pełni życia, tej pełni i radości, o których mówi Jezus, a nie jakichś namiastek!
Na razie na trzy lata (do czasu zdobycia uprawnień do nauczania drugiego języka i jeśli Pan zechce-pracy też w szkole państwowej), a potem zobaczę, czy dalej Pan chce, bym tu była, czy może ma inne plany.
I bardzo smutne było dla mnie widzieć, jakie problemy się pojawiły się we Wspólnocie, jak wróciłam… Tym bardziej mnie to bolało, że wracałam z dżungli, z wiosek w czterotysięcznych Andach, gdzie kapłan jest raz na rok i nie mogłam zrozumieć, że „u nas” porobiły się takie przykre sytuacje, i że zamiast rozwijać się i w pokorze dziękować Bogu, że my mamy możliwość poznawania Go, odbiegamy od tego…
Trudne było dla mnie też to, że również bardzo lubiłam te osoby, które odeszły ze Wspólnoty. Ale, że „nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności przeciw pierwiastkom zła na wyżynach niebieskich”, wierzyłam, że trzeba patrzeć szerzej.
Dlatego też, choć z ciężkim sercem, to wiedziałam, że kiedy taka sytuacja była, rozeznając to, w świadomości, że taka jest potrzeba Kościoła, świadoma tego, że ja na gitarze potrafię zagrać tylko najprostsze chwyty, ale wierząc w prowadzenie Jezusa, przyjęłam animatorstwo diakonii uwielbienia. Kiedy już wiedziałam, że Jezus tego chciał ode mnie, to moje wizje powrotu do diakonii tańca odeszły na bok. Pocieszające było dla mnie to, że i tak to wszystko pozostaje w uwielbieniu, czy tańcem, czy śpiewem i grą na czymś, wszystko jedno, byleby uwielbiać. A to, że nie jestem teoretycznie w diakonii tańca, nie znaczy, że moje serce nie tańczy:)
Od czasu modlitwy przekazania diakonii doświadczam ogromu łask: z gitary wydobywają się dźwięki, których wcześniej nie potrafiłam wydobyć; gram piosenki, których wcześniej nie potrafiłam zagrać- to wszystko pokazuje mi, że „sami z siebie nic nie możemy uczynić” i że wszystko jest łaską.
Bardzo się cieszę, że w końcu zaczęłam się cieszyć tą zmianą diakonii, że tę radość i jedność, które znałam z mojej wcześniejszej diakonii, udaje się, za łaską z nieba, przenosić do diakonii śpiewaków I teraz dla mnie ta diakonia jest prawdziwym błogosławieństwem i chwała Panu, że tak to wszystko poprowadził! Teraz biorę gitarę i cieszę się, że już nie jest jak „miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”;) Ogromnym bogactwem i zmianą w podejściu do tej służby były warsztaty z zespołem „Mocni w Duchu”: nawróciłam się i całym sercem chcę służyć Panu też w tej formie. I bardzo się cieszę, że podczas tej posługi padło potwierdzenie, że to uwielbienie jest bardzo miłe Sercu Jezusa. A to najważniejsze! Chciałabym kiedyś móc ‘normalnie’ przekazać tę diakonię następcy i móc, jak po Boliwii powiedzieć: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy, wykonaliśmy, co mieliśmy wykonać”.
Tak mi Panie dopomóż!