Piotr Semper

"NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS"
Najukochańsi bracia i siostry w Chrystusie Panu Jacek Hetman prosił mnie, abym wspomniał wam nieco o przeszłości Wspólnoty, którą teraz stanowicie a która jest i moją. Piszę "jest", choć upłynęło już kilka lat od czasu gdy opuściłem Lublin i moje kontakty z Wami, a dokładniej z niektórymi z Was są już tylko sporadyczne. Jednakże życie z Bogiem pokazuje, że wszystko może przeminąć oprócz miłości. Jeśli pokochasz Boga, jeśli pokochasz swoją wspólnotę, jeśli pokochasz miejsce w którym się nawróciłes, to zawsze będziesz myślami blisko tych miejsc i tej wpólnoty. Nie dlatego abyś miał ogądać się wstecz przykładając ręke do pługa, ale dlatego, że stanie się to częścią ciebie, częścią twojego serca. NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS

Najukochańsi bracia i siostry w Chrystusie Panu
Jacek Hetman prosił mnie, abym wspomniał wam nieco o przeszłości Wspólnoty, którą teraz stanowicie a która jest i moją. Piszę jest, choć upłynęło już kilka lat od czasu gdy opuściłem Lublin i moje kontakty z Wami, a dokładniej z niektórymi z Was są już tylko sporadyczne. Jednakże życie z Bogiem pokazuje, że wszystko może przeminąć oprócz miłości. Jeśli pokochasz Boga, jeśli pokochasz swoją wspólnotę, jeśli pokochasz miejsce w którym się nawróciłeś, to zawsze będziesz myślami blisko tych miejsc i tej wspólnoty. Nie dlatego abyś miał oglądać się wstecz przykładając rękę do pługa, ale dlatego, że stanie się to częścią ciebie, częścią twojego serca. Choć oddalony o setki kilometrów i uciekający czas, który można już liczyć w latach, to jednak zawsze jesteś blisko tego co kochasz. Mnie Bóg złożył w ręce naszą wspólnotę jak i całe miasteczko akademickie. To co powiem jest może śmieszne, ale zawsze, gdy będąc w Lublinie przechodzę obok domów akademickich Grześ i Helios to przeżywam ogromne wzruszenie, muszę się powstrzymywać, aby nie płakać ze wzruszenia. Przypominają mi sie te wspaniałe chwile i wspaniali ludzie, o których chce wam teraz opowiedzieć. Zanim jednak przejdę do właściwego tematu, pozwólcie, że coś Wam opowiem o sobie o tym jak znalazłem się we wspólnocie.
Otóż, urodziłem się w Sosnowcu i tu też spędziłem całe swoje życie. Ponieważ moi rodzice byli bardzo oddani życiu parafialnemu ja też od najmłodszych lat często uczęszczałem do kościoła. Jeszcze w pierwszej klasie szkoły podstawowej (a zatem przed dniem Pierwszej komunii Świętej) zostałem ministrantem. W późniejszych latach nawet codziennie bywałem na Eucharystii. Ksiądz proboszcz często odwiedzał nasz dom, był i jest do tej pory przyjacielem rodziny. Jednakże w siódmej klasie szkoły podstawowej mój kontakt z Kościołem przestał byc systematyczny i stawał się sporadyczny. Rozpocząłem przygodę z wyczynowym uprawianiem sportu i już w wieku 14 lat trenowałem siedem razy w tygodniu. Uprawiałem biegi średnie. Do tego dochodziły obozy szkoleniowe, które zabierały mi całe ferie zimowe i istotną cześć wakacji. Ponieważ zawody głównie odbywały się w sobotę i niedzielę pojawiały się całe miesiące podczas których ani razu nie poszedłem do kościoła. Moja wiara słabła wszystko było podporządkowane przez sport. Poszedłem uczyć się do Liceum Ekonomicznego, albowiem jego dyrektor był jednocześnie trenerem lekkiej atletyki i wszyscy lekkoatleci mieli w szkole szczególne przywileje. Kiedy byłem w I klasie szkoły średniej w moim środowisku pojawiło się życie subkulturowe. To był chyba największy wylew życia różnych subkultur w Polsce. W roku 1987 zacząłem związywać się z grupami punków. Całe szczęście że chciałem poglądy anarchistyczne i pacyfistyczne łączyć ze sportem. Dzięki temu nigdy nie paliłem i nigdy nie ćpałem. Gdy byłem w trzeciej klasie szkoły średniej włączyłem się w ruch ekologiczny, zostałem wegetarianinem, byłem współzałożycielem w Sosnowcu Ruchu Na Rzecz Praw Zwierząt. Ze względu na przekonania zostałem zwolniony z obowiązku pełnienia zasadniczej służby wojskowej i przeniesiony do służby zastępczej. Był to rok 1990, w kraju nastąpiły już pierwsze przemiany ustrojowe, pojawiło sie bezrobocie i inne problemy. Wielu zgubiło się w tej nowej rzeczywistości, nie radząc sobie z darem wolności. Coraz częściej młodzi zaczęli sięgać po narkotyki, co wcześniej dotyczyło jedynie jednostek w całym społeczeństwie. Narkotyki pojawiły się także pośród moich znajomych, pojawił sie pierwszy chory na AIDS, wreszcie pojawiły się pośród nas pierwsze poważniejsze naruszenia prawa. Ostatecznie jeden z moich przyjaciół dostał wyrok pozbawienia wolności. Do tego doszły masowe problemy finansowe klubów sportowych. Zdałem sobie sprawę, że nie będę mógł utrzymać się i wiązać swojego życia ze sportem, nie znałem się na elektronice, bo zamiast się uczyć tylko biegałem. Zycie wśród subkultur stało się gehenną, w której każdy tylko udawał, że jest szczęśliwy i realizuje się w tym co robi. Nie wiedziałem co ze sobą począć. Wtedy to ksiądz proboszcz zaczął namawiać mnie do złożenia dokumentów na KUL i do wystartowania w egzaminach wstępnych. Był to ostatni rok mojej szkoły średniej. Powoli zmniejszałem obciążenie treningami, całe życie koncentrując na nauce historii i byciu z moją dziewczyną, obecną żoną. Ostatecznie, po zdanej maturze złożyłem dokumenty na Wydział Prawa KUL. W odwodzie miałem jeszcze Politechnikę Częstochowską, gdzie miałem wstęp bez egzaminów na niektóre kierunki. Był tylko jeden problem. Zdawałem na katolicką uczelnię będąc ateistą. Więc musiałem się nauczyć propedeutyki teologii na egzamin wstępny. Jakoś to poszło i dostałem się na studia. Ateista i anarchista miał rozpocząć karierą katolickiego prawnika.
Po rozpoczęciu roku akademickiego rzucił mi się w oczy jeden człowiek. Był zawsze przygotowany, przerastał wszystkich o rok swoją wiedzą i kompetencjami. Zawsze dużo mówił o Bogu i mówił, że jest On dla niego wszystkim. Mówił też o spotkaniach swojej wspólnoty, ale to nie bardzo mnie interesowało. Do trzeciego roku studiów nie nawiązałem z nim jednak bliższych kontaktów. Chciałem pogodzić to co nowe z tym co stare. Już we wrześniu 1991 roku spotkałem się z lekkoatletycznym środowiskiem Lublina. W październiku lub pierwszych dniach listopada wystartowałem w biegu otwarcia roku akademickiego dookoła miasteczka akademickiego. Zająłem trzecie miejsce pośród startujących z pierwszych roczników, ale kłopoty w nauce zmusiły mnie już po pierwszych miesiącach do ponownego przerwania treningu. Wznowiłem go dopiero na początku trzeciego roku studiów, ale nie w AZT-ie, lecz w Starcie Lublin. Była tam grupa amatorów, którzy startowali w biegach ulicznych. Po raz pierwszy zacząłem biegać na zawodach po 10-15 kilometrów, serio potraktowałem ofertę aby w perspektywie dwóch lat przebiec maraton. Tak byłoby zapewne gdyby nie jeden z wykładów z procedury karnej. Otóż prof. Andrzej Wąsek nakazał nam, abyśmy podzielili się w pary celem przygotowania referatów. Wtedy to zaproponowałem swoją osobę chłopakowi, o którym już wspominałem, Przemkowi Szyszce. Był on najlepszy na roku, wprowadził mnie w swoje życie, nigdy nie naciskał, pokazywał w jaki sposób się uczy, w jaki sposób czyni to, że z dużą łatwością robi ogromne postępy. Napisaliśmy wspaniały referat, który wygłosiliśmy w formie dialogu dwóch skłóconych rzymskich prawników. Zostałem zauważony przez profesora jak nigdy dotąd. Moje relacje z Przemkiem zacieśniały się. W marcu 1994 roku zostałem zaproszony przez niego na film pt Jezus. Pewnie słyszeliście, że przyszło wówczas kilkakrotnie więcej ludzi niż mogło pomieścić kinpo w Chatce Żaka. Ja wszedłem. Przesiedziałem ogromnie skulony w niewygodnej pozycji. Było jednak fajnie, jakoś inaczej niż zwykle. Po seansie wyszedł na scenę Przemek i zaprosił wszystkich na środę do kościoła na ulicę Staszica, na Eucharystię połączoną z modlitwą o uzdrowienie. Wybrałem się tam. Gdy przyszedłem, podszedł do mnie Przemek. Znając moje wątpliwości co do Boga, choć zdążyły już mocno osłabnąć podczas studiów na KUL-u, wręczył mi aparat fotograficzny. Poprosił, abym zrobił parę zdjęć gdy wszyscy będą się modlić. W połowie eucharystii przyprowadzono przed ołtarz bardzo ciężko chorą dziewczynkę. Przemek i inni nałożyli na nią ręce i modlili się już do końca Mszy Świętej. Jednocześnie, podczas uwielbienia, prowadzący kapłan - ksiądz Jerzy Kułaczkowski wypowiadał słowa poznania. W pewnym momencie powiedział o mężczyźnie, który odczuwa ciepło w kręgosłupie i powinien przyjąć uzdrowienie. Doświadczyłem ciepła, które mnie przeszywało, wiedziałem, że mam chory kręgosłup, ale to nie było dla mnie ważne. Byłem przejęty tą dziewczynką. Powiedziałem - Nie chcę być zdrowy. Chcę by ona wyzdrowiała. Ciepło odeszło, ale dziewczynka także nie odzyskała zdrowia. Stało się jednak coś niesamowitego. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłem Jezusa tak, jakby był obok mnie. Jego obecność była namacalna. Kiedy Przemek zaproponował, bym przyszedł na spotkanie chrześcijan, gdzie on już uczęszczał, zgodziłem się. Był chyba czwartek, 18 marca 1994 roku. Spotkania naszej wspólnoty odbywały się jeszcze w Heliosie o godzinie 20:00. Wtedy, po kilku pieśniach zaczął mówić Michał Ręka. Mówił o wskrzeszeniu Łazarza, po czym wezwał do przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Wtedy to, a było to ok. 22:00, poszedłem całkowicie za Jezusem.
Od tego dnia moje losy sprzęgły się z losami wspólnoty i innych ludzi, których w niej poznałem. Dołączyłem do małej grupy, zacząłem regularną modlitwę. Po około trzech tygodniach zacząłem słyszeć Jezusa. Pozwoliłem się prowadzić. Pan był dla mnie bardzo wyrozumiały, dawał mi wiele, pomimo, że popełniałem jeszcze wiele grzechów ciągnąc za sobą stare życie. Wspólnota była jeszcze dość mało liczna. Ci co byli przede mną i ci co przyszli razem ze mną nie przekraczali łącznie 40 osób, z czego część przychodziła jedynie na spotkania bez większego zaangażowania w życie wspólnoty. Z tych, co byli wcześniej, wspomnieć należy Ewę Spasówkę, Magdę Zych, Renatę Pokusę, Marka Gogolę, Agnieszkę Kolano, Danutę Paszak i Wiolę Fidecką z Krasnegostawu. Razem z Przemkiem i Michałem Ręką stanowili filary tej wspólnoty. Każda z tych osób była dla mnie darem, za który nigdy Bogu nie będę w stanie się odwdzięczyć. Razem ze mną przybyli m.in.: Irena Antoniszewska, (obecnie Szyszka, żona Przemka), Monika Żydek i Ula Żydek, Agnieszka Hermanowicz zwana Safoną, Ania Kowalik, Asia Frydrych z Iwonicza Zdroju. Razem z nimi rozpoczęliśmy seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Nie pamiętam dokładnie kiedy się ono zaczęło, wiem jednak, że w jego czasie byliśmy na rekolekcjach w Kazimierzu celem przeprowadzenia modlitw o oczyszczenie. Było to w dniach 3-5 maja 1994 roku. Wracając z rekolekcji zacząłem ewangelizować w autobusie. Wielu ludzi słuchało tego co mówię, żałowali że muszę wysiadać. A ja im mówiłem jedynie, że spotkałem Pana i nie potrafię się tym nie dzielić. W ten sposób rozpocząłem posługę ewangelisty. Modlitwę o wylanie darów Ducha przeprowadziliśmy w domu księży Werbistów na Sławinku. Wtedy też po raz pierwszy spotkałem Andrzeja Bulicza, pasterza wspólnoty w Tomaszowie Lubelskim. Od tego dnia wiele współpracowaliśmy razem, wiele, bardzo wiele mu zawdzięczam. Był to chyba koniec maja 1994 roku. Zaraz po spotkaniu zostałem zaproszony na spotkania animatorów, nie wiedziałem po co, bo nie byłem animatorem. Spotkanie miało miejsce na stancji u Renaty pokusy. Mieszkała wówczas blisko KUL-u, z jej okna był widok na wejście karczmy, tej przy księgarni. Tam Przemek ogłosił, że rozeznał na modlitwie, iż powinien zostać pierwszym szefem diakoni organizacyjnej i wziąć na siebie ciężar przygotowania ewangelizacji w czasie egzaminów wstępnych. Wielu się to podobało, pamiętam że największy opór szedł od Agnieszki Kolano Bandytki i jej małej grupy. Przemek nie zmienił decyzji. Zostałem pierwszym szefem diakonii, bo wówczas nie było jeszcze innych diakonii. Byłem dopiero niespełna trzy miesiące po nawróceniu. Zaczęły się przygotowania do pierwszej poważnej ewangelizacji podczas egzaminów wstępnych. Rok wcześniej też przeprowadzono taką ewangelizację, ale brało w niej udział jedynie 5 osób (o ile pamiętam z opowiadań ) i dla tego trudno było się spodziewać wielu ewangelizowanych. Podobnie jednak to po niej do wspólnoty przyszła Magdalena Zych, jedna z najwspanialszych osób które spotkałem w życiu. Tego roku ewangelizacja miała być jednak inna, miała nabrać dużego rozmachu i doprowadzić do istotnego wzrostu liczebnego wspólnoty. Zebrałem grupę największych zapaleńców. Najpierw Magda opracowała logo naszej wspólnoty z napisem Jezus żyje wśród studentów i symbolem Ducha Świętego. Nie wiem, czy jeszcze używacie tego logo, jeśli nie to wróćcie do tego. To na prawdę był nasz znak wyróżniający nas spośród innych. Mieliśmy go wydrukowanego na białych koszulkach, każdy z dumą nosił taką koszulkę po miasteczku akademickim. Byliśmy rozpoznawalni i wpisywaliśmy się w świadomość studentów. Wróćmy jednak do ewangelizacji. Po opracowaniu logo i wydrukowaniu koszulek zaczęliśmy drukować książeczki Cztery prawa duchowego życia, załatwiać sale na spotkania oraz pertraktować z wynajmującymi nasze stancje warunki na jakich mieliśmy zostać przez pierwsze dni lipca. Do tego dochodziła żmudna praca z plakatami, spędzaliśmy nad nimi po kilkanaście godzin dziennie. Wszystkie były robione ręcznie. Wycinaliśmy szablony z kliszy rentgenowskich, następnie na papier nanosiliśmy gąbką farbę plakatową. Chodziło o to aby było ich wiele. Opłacało się, Pan pobłogosławił naszemu trudowi. Od rana do popołudnia, począwszy od dnia 1 lipca 1994 roku chodziliśmy po akademikach. Wieczorami odbywały się spotkania z kandydatami na studia. Dwa z tych spotkań odbyły się w akademiku Helios, a dwa w kaplicy żeńskiego akademika KUL na Poczekajce. Nie wiem już, z jakiego powodu te spotkania nie były codziennie, był chyba jeden dzień przerwy. Łącznie z KUL-u i UMCS-u wzięło w nich udział kilkaset kandydatów na studia. To podczas tej ewangelizacji dowiedziała się o naszej wspólnocie Alicja Żak (obecnie Szczepek), która przejmie potem tj. W 1995 roku funkcję szefa diakonii ewangelizacyjnej. Razem mieszkaliśmy na kilku stancjach, razem jedliśmy, razem modliliśmy się, razem ewangelizowaliśmy. Nigdy tych chwil nie zapomnę, Pan był z nami. Zaraz po tej ewangelizacji pojechałem na kilka chwil do domu do Sosnowca, jednakże już 15 lipca (chyba) byłem na ewangelizacji w Zamościu razem z Magdą Zych, Która pochodziła z tego miasta. U niej też mieszkałem. To był paradoks. Byliśmy pyszni i zarozumiali. Dlatego Pan pozwolił przyjść do wspólnoty w Zamościu zaraz po ewangelizacji tylko jednej osobie. Potem ona przyprowadziła około trzydziestu i w Zamościu rozpoczęło się przebudzenie. Aby nie zniszczyła nas pycha Bóg posłużył się nami, ale nie tak, abyśmy mogli przypisać sobie zasługi. On jest wielki i zna nasze serca. Zaraz po ewangelizacji przeżyłem szok, bo dowiedziałem się, że przełożony egzamin z prawa rodzinnego odbędzie się nie we wrześniu ale 22 lipca w Warszawie, w domu profesora Wiesława Chrzanowskiego. Pojechałem niezbyt przygotowany do Sosnowca tylko po garnitur. Potem do Warszawy. Pan był ze mną i pozwolił mi zdać egzamin i otrzymać notę bardzo dobrą. Kilka dni później byłem już w Toruniu, aby z ludźmi z tamtejszej wspólnoty wyjechać do Francji na rekolekcje połączone ze szkoleniem. Było nas, to jest z naszej wspólnoty, na tym wyjeździe siedem osób: Marek Gogola (szef diakonii prorockiej, późniejszy pasterz), Irena Antoniszewska, Magdalena Zych, Ula Żydek, Wiola Fidecka, Ela Różańska i ja. Pamiętam, że wtedy trochę pokłóciliśmy się z Markiem Gogolą. Nie ma co ukrywać, bardzo się różniliśmy, często dochodziło między nami do sprzeczek. Teraz jednak, gdy Marek odszedł do Pana, Gdy minęło tyle lat, mogę powiedzieć, że te kłótnie były bardzo szczeniackie i wynikały z naszych słabości. Niewątpliwie Markowi bardzo wiele zawdzięczam i myślę, że On też nie ma już do mnie urazy, ale modli się za mnie każdego dnia. Dziękuję Bogu, że postawił Go na mojej drodze. Zawsze nienagannie ubrany, konkretny, kochający Pana i gotowy naprawdę wiele dla Niego zrobić. Z bólem wspominam te chwile, gdy Marek w roku 1996 czy 1997 (nie pamiętam dokładnie) przeżywał kryzys, przez pewien czas nie przychodził na spotkania. Było mu ciężko, o tym jednak powiem później, aby nie zatracać porządku chronologicznego.
Po powrocie z Francji przebywałem najpierw w Sosnowcu, a potem wyjechałem na nasze wspólne rekolekcje do Kamesznicy w Beskidzie Żywieckim. Było tam wiele osób z naszej wspólnoty, a ponadto ze wspólnot z Tomaszowa Lubelskiego, Zamościa oraz z Estonii. Tam przygotowywaliśmy się do zorganizowania ewangelizacji, która rozpoczęła by rok akademicki. Pod koniec turnusu, przez kilka dni Zrobiliśmy Festiwal Odnowy w Kamesznicyi Żywcu. Był zaroszony między innymi Mietek Szcześniak.
Rozpoczął się rok akademicki. Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale była to chyba pierwsza sobota listopada, cały dzień chodziliśmy po akademikach z książeczką Cztery prawa życia duchowego i ewangelizowaliśmy. Mnie przypadł w udziale akademik na ulicy Zana. Zapraszaliśmy ludzi na nasze spotkania. To podczas tej ewangelizacji przyłączył się do nas Krzysztof Szczepek, późniejszy szef diakonii nauczycielskiej, obecny pasterz wspólnoty w Ostrowcu Świętokrzyskim. Ponieważ dołączyli do nas zarówno ewangelizowani podczas egzaminów wstępnych jak i podczas wspomnianego przeze mnie dnia listopada, przestała nam starczać sala w domu akademickim Helios. Wtedy to po staraniach ks. Piotra Kawałko (kolejny wspaniały człowiek, któremu wiele zawdzięczam) przenieśliśmy się do Grzesia. Powód był prozaiczny. To była jedyna z sal, które nam odpowiadały, w której nie było telewizora i nie przeszkadzaliśmy innym w oglądaniu piłkarskich meczów pucharowych. Jednocześnie wspólnota stała się o wiele liczniejsza. Było nas już ponad 80 osób. Zwiększyła się liczba obowiązków, trzeba było wybierać pomiędzy Bogiem a światem. Wtedy to ponownie rzuciłem bieganie, a Przemek po kilku latach wytężonego treningu zrezygnował z udziału w zespole tanecznym. To był czas wybrania Pana. Było nas może kilkanaście osób, które wszystko położyły na jedną kartę. Wszystko podporządkowane pod życie wspólnoty. Nie ma kina, nie ma koncertów i innych światowych rozrywek. Tylko wspólnota i nauka na którą Przemek kładł największą uwagę. Coraz mniej mogliśmy liczyć na Michała Rękę, który w czerwcu, zaraz przed wspomnianą ewangelizacją w czasie egzaminów wstępnych przekazał Przemkowi prowadzenie wspólnoty. Wypłynęliśmy na głębię. Pojawił się mocny wylew łaski. Było dużo słów poznania, autentycznych proroctw, które po wypowiedzeniu sprowadzały wiatr. Tak było na rekolekcjach, na które wówczas pojechaliśmy. Był to chyba 11 listopada. Byliśmy wówczas na rekolekcjach w Wąwolnicy. Kiedy prorocy odczytali proroctwo dla wspólnoty, w zamkniętym pomieszczeniu zawiał Duch Pana jak wiatr. Kilka osób spoczęło w Duchu Świętym, jeden chłopak, pamiętam, że studiował geografię, zaczął z przerażenia walić pięściami w ścianę, prosząc by Pan go oszczędził.
W ten sposób nastał grudzień i jeszcze cięższa praca, co tydzień spotkanie w małej swojej grupce, drugie z grupką przez siebie prowadzoną, trzecie to spotkanie główne, we wtorek wspólnotowa Msza, cotygodniowe spotkanie diakonii, spotkania indywidualne, modlitwa, post i ewangelizacja.
18 stycznia 1995 roku na osobistej modlitwie usłyszałem, że mam od września 1995 roku rozpocząć prace nad stworzeniem wspólnoty w Sosnowcu. Wiedziałem, po rozeznaniu tego słowa, że najprawdopodobniej za kilka miesięcy rozstanę się z Lublinem i naszą wspólnotą. Od tego czasu prowadziłem diakonię i jednocześnie przygotowywałem kogoś kto mnie zastąpi. Ostatecznie wybór padł na Alicję Żak.
Mniej więcej w lutym 1995 roku było seminarium Odnowy w Duchu Świętym z modlitwą o wylanie darów przeprowadzoną chyba w podziemiach Kościoła na ulicy Staszica, ale nie pamiętam dokładnie i mogę się mylić. Tam modliliśmy się między innymi nad Andrzejem Szteleblakiem i Grażyną Kołek, a także nad Krzysiem Szczepkiem. Równolegle czyniliśmy przygotowania do największej , jak się okazało, ewangelizacji w historii wspólnoty. Rozdaliśmy ponad 5 tysięcy zaproszeń, w tym ponad 2 tysiące imiennych. Mieliśmy wspaniałą akcję plakatową, która była na tyle skuteczna, że musieliśmy tłumaczyć przed Rektorem KUL-u do spraw studenckich. Ewangelizacja miała postać rekolekcji wielkopostnych. Trwała trzy dni. Pierwsze dwa to spotkania z muzyką, świadectwami i katechezą oraz wezwaniem do przyjęcia Jezusa. Trzeci dzień - Msza z modlitwą o uzdrowienie - w kościele garnizonowym brakło miejsca. Po tej ewangelizacji do wspólnoty przyszło bardzo dużo ludzi. Ostatecznie w czerwcu 1995 roku, gdy przekazywałem prowadzenie diakonii, a Przemek przekazywał Markowi Gogoli prowadzenie wspólnoty, wspólnota liczyła ponad 130 osób stale uczęszczających na spotkania i pobierających formację w małych grupach. Gdy w dniach 1-3 maja 1995 roku wyjeżdżaliśmy na rekolekcje do Wąwolnicy, było nas tak wiele, że jednocześnie prowadzone były trzy kursy. Przemek prowadził starszaków, Marek średniaków, a ja misiaków, to znaczy najmłodszych w wierze. Nie jestam w stanie opowiedzieć wszystkiego dobrego co się wówczas działo i jak wiele znaków dawał nam Pan, że żyje i nas kocha. Dla historycznej ścisłości, bo o to też prosił mnie Jacek, podam, że po tej ewangelizacji dołączył do nas mający duże doświadczenie duchowe Andrzej Naumiuk ze Świdnika, W kwietniu 1995 roku został on pierwszym szefem diakonii modlitwy wstawienniczej. Jak już wspomniałem, w czerwcu oficjalnie pożegnałem się ze wspólnotą. Faktycznie jednak nastąpiło to później. Jeszcze w lipcu, tym razem już pod przewodnictwem Alicji Żak, przygotowała diakonia ewangelizacyjna ewangelizację w czasie egzaminów wstępnych. Jak dobrze pamiętam, 32 osoby mieszkały w dwóch salkach w kościele garnizonowym. Tam wspólnie jedliśmy, spaliśmy, modliliśmy się i wyruszaliśmy na ewangelizację. Braki w prysznicach nadrabialiśmy wycieczkami do akademików celem skorzystania z kąpieli. Trwało to kilka dni i wierzę, że każdy z tych, co byli tam razem z nami będzie to pamiętał do końca życia. Niestety okazało się, że jest to bardziej ewangelizacja do wewnątrz, a nie na zewnątrz. Rektor UMCS-u tak ustawił egzaminy wstępne, że ludzie zaraz po nich wyjeżdżali do domów i nie zostawali na noc. Nie było ich zatem wielu na naszych wieczornych spotkaniach. Przychodziło od kilkunastu do kilkudziesięciu osób na spotkanie do Grzesia, których to spotkań goło trzy. Jedynie na KUL-u, jak poprzednim rokiem było po 200-300 osób na każdym z dwóch spotkań. Potem się rozjechaliśmy. Wspólnota w liczbie ponad 40 osób pojechała do Francji. Ja już tam nie jechałem. Przybyłem dopiero do Kamesznicy na rekolekcje i Festiwal Odnowy pod koniec sierpnia. W Sosnowcu przygotowywałem się do założenia wspólnoty, w czy zresztą pomagali mi członkowie wspólnoty lubelskiej. Byli to: Przemek Szyszka, Alicja Żak, Krzyś Szczepek, Marem Sczodrak i Andrzej Naumiuk.
Wspólnota w Sosnowcu powstała w dniu 23 września 1995 roku i nosi do dziś dnia nazwę Samarytanka, Później powstały stworzone przez moich uczniów wspólnoty Gedeon i Nikodem. Dziś w naszych trzech wspólnotach jest około 180 osób. Ja w dniu 24 maja 1997 roku zawarłem związek małżeński ze wspaniałą kobietą, z którą cały czas staramy się budować Królestwo Boże. Mamy synka o imionach Mateusz Marek. Powiodło mi się również w pracy zawodowej, jestem sędzią, Przewodniczącym Wydziału Grodzkiego w Sądzie Rejonowym w Będzinie.
Kończąc przekazuję wam pozdrowienia i błogosławieństwo. Proszę Pana, aby rozbudził Wasze serca do ciężkiej pracy dla Niego. Miłujcie się nawzajem, patrząc w przyszłość patrzcie na tych, których wchodząc w życie dorosłe nie zapomnieli o Panu, ale służą Mu każdego dnia. Pamiętajcie, Pan nie mówił, że będzie łatwo, ale mówił, że warto. Spotka was wiele trudności, tak jak i mnie. W tym roku dowiedziałem się, że mój synek ma poważną chorobę, ma pustą kość udową i brakuje mu 23 cm3 kości, która rosła, ale pusta. Poważna operacja, kilka tygodni w szpitalu przy płaczącym dziecku, leżącym w gipsie od palców nogi aż po klatkę piersiową, to wszystko boli. Ale Pan daje siły aby trwać. A kto wytrwa do końca ten będzie zbawiony.

Sosnowiec, dnia 25 stycznia 2002 roku

Piotr Semper, Wasz Kurczak