Iwona

Wraz z urodzeniem się Krzysia nasz świat na chwilę się zawalił. Tak podobno jest, że narodzinom dziecka z zespołem Downa nie towarzyszą fajerwerki, gratulacje, „ochy i achy”. Przeciwnie. Jest rozpacz, ogromny ból, chęć ucieczki i szereg innych, bardzo trudnych uczuć. Niestety było to i moim udziałem.

Krzyś wraz z dodatkowym chromosomem otrzymał chore serce. Wada serca, typowa dla dzieci z zespołem Downa wymagała operacji. I tak po licznych kontrolach i hospitalizacjach mając trzy miesiące, Krzyś został zakwalifikowany do operacji, która odbyła się w październiku 2020 r. w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Spodziewaliśmy się z mężem, że po operacji będzie już tylko lepiej. Niestety, stan pooperacyjny Krzysia był bardzo ciężki. Zamiast tygodnia na oddziale intensywnej terapii, jak prognozowali lekarze, nasz synek spędził tam miesiąc. To był chyba najdłuższy miesiąc w moim życiu. Krzyś nie reagował na leczenie; możliwie maksymalne dawki leków nie przynosiły oczekiwanych efektów. Próby odłączenia go od respiratora również były nieudane. Utrzymywała się bardzo wysoka gorączka.

Po około dwóch tygodniach trwania takiej sytuacji otrzymaliśmy bardzo trudne wieści – z Krzysiem było bardzo źle. Lekarze nie potrafili postawić diagnozy, dlaczego tak jest. Powiedzieli, że może być różnie, a rozwiązanie widzieli w kolejnej operacji. Byłam zdruzgotana. Wieczorem naszym domowym zwyczajem uklęknęliśmy do modlitwy, ale żadne słowa nie przechodziły nam przez gardła. Mąż wziął więc Biblię i przeczytał Ewangelię z dnia:

„Wielkie tłumy szły z Jezusem. On odwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. (…)” (Łk 14, 25-27).

Byliśmy wstrząśnięci. Pomyślałam: „Boże, za dużo ode mnie wymagasz!”, ale po chwili namysłu, w swojej bezradności powiedziałam Mu w duchu: „Niech będzie, jak chcesz”. Dwa dni później przyszły pierwsze dobre wieści, że stan Krzysia nieznacznie się poprawił. Tego samego dnia koleżanka ze wspólnoty, do której należymy, przypomniała mi o bracie Kalikście, którego poznałam, mieszkając na terenie parafii Poczekajka w Lublinie.
„Myślę, że jutro lub w niedzielę uda mi się pojechać do Niego na grób, prosić o wstawiennictwo w Waszej sprawie. Może On jeszcze jest z tych mniej zajętych świętych” – napisała. Zaczęłam więc i ja wzywać pomocy brata Kaliksta. Od tej pory było już tylko lepiej; Krzyś zaczął reagować na leczenie, aż wreszcie opuścił oddział intensywnej terapii. Przed nami było jeszcze wiele trudnych chwil, leczenie szpitalne trwało jeszcze pięć tygodni, ale nasz synek powoli odzyskiwał siły. Stopniowo był odłączany od różnych aparatów, rurek i kabli, redukowano leki. Wreszcie, na kilka dni przed Bożym Narodzeniem 2020 wróciliśmy do domu. Pani doktor która prowadziła Krzysia na oddziale Kardiologii CZD powiedziała podczas wypisu ze szpitala, że spodziewała się, że będzie dużo gorzej, że nie umie wytłumaczyć, dlaczego przebieg pooperacyjny był tak ciężki, że widocznie Krzyś potrzebował więcej czasu. Mnie wydaje się, że nie o czas tu chodzi, a o fakt, że stała za nami potężna armia wystawienników, która wywalczyła Krzysiowi powrót do zdrowia.

Stał się jeszcze jeden cud. W momencie kiedy z Krzysiem było najgorzej, fakt, że nasz synek ma zespół Downa zszedł na dalszy plan, przestał być dla nas istotny. Najważniejsze było dla nas to, żeby żył, żeby wrócił do domu. Patrząc teraz na naszego odzyskanego synka, ufamy, że otrzymaliśmy ogromny skarb, musieliśmy go tylko odkryć.

„Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał i kupił tę rolę.” (Mt 13, 44)