Ewelina

Bóg zaprosił mnie do osobistej relacji z Nim, ale sporo czasu zajęło mi zrozumienie i przekonanie się, iż poza Nim, żadna ludzka relacja i więź nie zaspokoi pragnień i głodów mojego serca, których odkrycie nieraz mnie zadziwia. Przez długi czas w tej wspólnocie „inwestowałam” w relacje z ludźmi. W polu mojego zainteresowania znajdowały się osoby, które dawały mi dużo ciepła, wsparcia i potwierdzały moją wartość. Myślę, że bardziej liczyłam się z ich opinią, niż z tym, co mówi do mnie Bóg. Tak jakbym bez tego nie mogła funkcjonować. A Jezus czekał… I wiele razy słyszałam słowa: „Nie bądźcie więc niewolnikami ludzi!” (1Kor7,23) Nie rozumiałam. Kiedy siedem lat temu przyszłam po raz pierwszy na spotkanie wspólnoty, jako studentka I-go roku pedagogiki, byłam tak naprawdę małą dziewczynką, która szukała czegoś, co wypełni pustkę w jej sercu po stracie taty… Sama nie wiem, czego wówczas oczekiwałam. Na pewno chciałam zaistnieć jako ktoś ważny, słuchany, podziwiany. Myślę, że w moim sercu było też pragnienie czegoś głębszego, jakiegoś doświadczenia wiary, które nie było mi dotąd znane. Od dziecka „kręciłam się” blisko kościoła i miałam ogromny zapał, by coś w nim robić, znaleźć swoje miejsce. Formy duszpasterstwa, w jakich uczestniczyłam, dawały mi to poczucie przynależności, ważności, możliwość rozwijania talentów i wchodzenia w relacje, poza jednym – osobistą więzią z Jezusem Chrystusem. Tego mi brakowało, choć nie byłam tego świadoma. We Wspólnocie Najświętszego Imienia Jezus (wtedy: „Jezus żyje”) Bóg zaprosił mnie do osobistej relacji z Nim, ale sporo czasu zajęło mi zrozumienie i przekonanie się, iż poza Nim, żadna ludzka relacja i więź nie zaspokoi pragnień i głodów mojego serca, których odkrycie nieraz mnie zadziwia. Przez długi czas w tej wspólnocie „inwestowałam” w relacje z ludźmi. W polu mojego zainteresowania znajdowały się osoby, które dawały mi dużo ciepła, wsparcia i potwierdzały moją wartość. Myślę, że bardziej liczyłam się z ich opinią, niż z tym, co mówi do mnie Bóg. Tak jakbym bez tego nie mogła funkcjonować. A Jezus czekał… I wiele razy słyszałam słowa: „Nie bądźcie więc niewolnikami ludzi!” (1Kor7,23) Nie rozumiałam.
Dopiero przez konkretne wydarzenia i sytuacje trudne, a także pewne ogołocenie w relacjach zrozumiałam, że nie budowałam na Nim – na najtrwalszym fundamencie, na skale. Bóg przeprowadza mnie obecnie przez zupełnie nowe doświadczenie. „Oducza” mnie opierania się na ludziach i szukania za wszelką cenę potwierdzenia i dobrej atmosfery. Zaprasza mnie na pustynię, do wejścia w głąb siebie, by ofiarować Jezusowi to, co przez wiele lat zagłuszałam towarzystwem, przystrajałam „dobrą miną” i ukrywałam przed samą sobą i ludźmi. Jezus wnosi poprawki do mojego scenariusza relacji z innymi, uczy mnie coraz większego zaufania Jemu i przychodzenia coraz bliżej. Teraz widzę, że prawdziwa przyjaźń jest przede wszystkim bezinteresownym szukaniem dobra dla przyjaciela, nawet za cenę tego, że nie zawsze będzie miło… Wciąż utwierdzam się w tym, że dopiero gdy Jezus jest na I miejscu, można mówić o komunii i jedności między ludźmi. Nieco lepiej rozumiem słowa, że aby zyskać plon, potrzeba, by ziarno najpierw obumarło. Trzeba „coś” stracić, stoczyć walkę z egoizmem i pychą w sobie, by naprawdę zyskać. A to, w moim przypadku, wiąże się z wejściem w ciszę, milczenie, nie uciekanie przed samotnością (w której mogę Go usłyszeć, ale też zmierzyć się z tym, co jest we mnie); stanięciem trochę z boku, nie w centrum, co wcale nie jest dla mnie łatwe… To część mojej drogi w tej wspólnocie - miejsca, w którym wciąż poznaję bliżej Jezusa, Jego miłość do mnie, Jego działanie w moim życiu i sposób, w jaki do Mnie mówi, uczę się też prawdziwych, głębokich relacji. I choć bogactwo tej wspólnoty jest ogromne (m.in. ikony, piękna liturgia, tańce izraelskie, ciekawi goście podczas rekolekcji, dobra formacja, grupy tożsamościowe) to dla mnie w obecnym czasie największym jej darem i zaproszeniem, które otrzymałam, jest odkrycie przestrzeni ciszy, samotności, pokornego nasłuchiwania Boga z dala od zgiełku, hałasu, nieustannych spotkań i wrażeń. To daje mi wytchnienie i pokój serca. Wciąż uczę się, że to On ma być na I miejscu, a pomaga mi w tym modlitwa, Słowo Boże, kierownictwo duchowe, a także moi bracia i siostry, dzięki którym dostrzegam własne wady i słabości, po to, by we współpracy z Duchem Świętym zmieniać się, aby moje życie mogło przynieść owoc obfity.