Na przełomie kwietnia i maja br. pięć osób z naszej Wspólnoty wybrało się na szlak św. Jakuba, aby dotrzeć do Santiago de Compostela. Zapraszamy do zapoznania się z tym, jak rodziło się pragnienie i jak zostało urzeczywistnione. Jedna z uczestniczek zgodziła się podzielić tym, jak było i co przeżyła wraz z pozostałymi pielgrzymami na szlaku camino. Na przełomie kwietnia i maja br. pięć osób z naszej Wspólnoty wybrało się na szlak św. Jakuba, aby dotrzeć do Santiago de Compostela. Zapraszamy do zapoznania się z tym, jak rodziło się pragnienie i jak zostało urzeczywistnione. Jedna z uczestniczek zgodziła się podzielić tym, jak było i co przeżyła wraz z pozostałymi pielgrzymami na szlaku camino.

„Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” [Ps 37, 5]

1 stycznia 2014 r.

Podczas rekolekcji sylwestrowych wreszcie pozwalam sobie głośno nazwać moje pragnienie – chcę podróżować, i czynię z niego postanowienie noworoczne. Mówię o nim Panu Bogu i Jemu zawierzam realizację planu. Chcę zaproponować Agacie wspólną wyprawę do Francji.

6 stycznia 2014 r.

Agata mówi o pomyśle wyruszenia do Santiago. Panie Boże, działasz tak szybko?! Co robić?! W odpowiedzi na moje zdziwienie przychodzi słowo: „Pouczę cię i wskażę drogę, którą pójdziesz; umocnię moje spojrzenie na tobie” [Ps 32, 8]. Już się właściwie zdecydowałam…

styczeń – luty 2014 r.

Ekscytacja!!!

marzec – kwiecień 2014 r.

Walka ze zniechęceniem. Nurtujące pytanie: „Po co ci to?” Najczęstsze myśli: „Wcale tego nie chcesz”, „Nie porozumiesz się z tymi ludźmi”, „Nie poradzisz sobie”. Komentarze rodziny: bez komentarza.

21 kwietnia 2014 r.

„Jak mi się nie chce tam iść!!!”

22 kwietnia 2014 r.

Będę prowadziła dziennik. Wszyscy będziemy robić notatki „na bieżąco”. Ale stworzymy pamiątkę!!!

23 kwietnia 2014 r. – 5 maja 2014 r.

Oczywiście nie napisaliśmy podczas wędrówki niemal żadnego słowa...

Po kilkugodzinnej drodze powietrznej rozpoczętej w Warszawie trzeba było zejść na ziemię. Dosłownie i w przenośni. Wylądowaliśmy w Lizbonie, by szybko przenieść się do Porto, skąd następnego ranka wyruszaliśmy portugalskim szlakiem św. Jakuba.

Urokliwe miasto przywitało nas deszczem, który nie opuszczał nas przez kilka kolejnych dni. W celofanowych płaszczach, z credencialami dzierżonymi w dłoniach, z całym pielgrzymim dobytkiem, pozdrawiani przez życzliwych tubylców oraz innych pielgrzymów, wśród rozmów o: życiu, filmach, relacjach, otaczającym nas pięknie itd., itp. wędrowaliśmy za żółtymi strzałkami po dwadzieścia kilka lub trzydzieści kilka km dziennie. Bez pewności, gdzie się właściwie znajdujemy, bo ani miasta, ani ulice raczej nie były podpisane.

Standardowy plan dnia? Pobudka, szybkie zbieranie około 8-10 kg majątku, śniadanie, wspólna modlitwa w drodze, potem droga, droga, droga, przeplatana indywidualną modlitwą, okrzykami zachwytu lub jękami bólu, z krótkimi przystankami w celu odpoczynku, posilenia się i/lub wypicia kawy (taka nasza mała przyjemność…), miejscowość docelowa, poszukiwanie wolnego albergua (schronisko dla pielgrzymów), pranie, mycie, jedzenie, zwiedzanie miasta (jeśli były siły i czas) połączone z lectio (medytowaliśmy m.in. List św. Jakuba) i/lub Eucharystią, spanie. I tak prawie dwa tygodnie.

Po dojściu do Santiago udaliśmy się po odbiór compostelki (dyplom poświadczających przejście 100 ostatnich km) i uczciliśmy pielgrzymią Eucharystią osiągnięcie celu. Następnego dnia pojechaliśmy do Fatimy, gdzie o 15.00 wzięliśmy udział w uroczystej Mszy świętej. Sprawnie zwiedziliśmy główny plac przed bazyliką i udaliśmy się do Lizbony, skąd wcześnie rano wylecieliśmy do Polski.

15 maja 2014 r.

Nie dziw się Miły Czytelniku skąpą, mało plastyczną relacją. Tego, co mnie spotykało nie sposób opisać. Wiem, że cała „Drużyna Camino” podziela moją opinię. Nie oddamy: smaków, zapachów, kolorytu lokalnego, wybuchów śmiechu, bólu niemal całego ciała, modlitw odmawianych w strugach kilkugodzinnego deszczu, trudu pokonywania siebie, radości z osiągnięcia każdego etapu pielgrzymki, zachwytu nad krajobrazem, ciężaru plecaka niesionego niemal pół miesiąca i wielu, wielu niewypowiedzianych, a często także nienazwanych poruszeń serca.

Cóż począć? Być wdzięcznym!

Cieszę się, że zawalczyłam o swoje pragnienie. Dziękuję Bogu za Jego troskę o najmniejsze szczegóły tej podróży nie tylko przez Półwysep Iberyjski, ale także przez meandry mojego serca. Dziękuję za nieustanną namacalną opiekę. Za to, że „strzegł mego wyjścia i przyjścia” [por. Ps 121,8]. Dziękuję za Jego żywą obecność w Słowie. Uwielbiam Go w pięknie przyrody i architektury Portugalii, w życzliwości spotykanych ludzi, w łasce nieopisanej radości wewnętrznej i poczuciu humoru moich Współtowarzyszy. Dziękuję za szansę poznawania: Jego – dobrego Ojca, oraz Agaty, Ani, Magdy, Wiesława i siebie samej. Dziękuję za wszystkie wnioski, do których mogłam dojść jeszcze na camino i za te, które ciągle do mnie docierają, choć często nie są łatwe do przyjęcia. Dziękuję za świadomość, że ufność jest łaską, a mój Bóg jest Wspaniały i kocha mnie do szaleństwa!!!

PS

1 stycznia 2015 r. mam zamiar głośno wypowiedzieć pragnienie powrotu na camino. Może i Ty zdecydujesz się spakować plecak i wyruszyć za żółtą strzałką w poszukiwaniu tego, co Bóg zechce Ci dać lub odebrać?

Buen camino!

Agnieszka